Każdy ma, miał lub będzie miał jakieś marzenia, chodź by jedno jedyne. Zazwyczaj jednak każdy ma ich co najmniej kilka, a jedno różni się od drugiego tak samo jak ludzie różnią się między sobą. Czasem przypominają kolory - od odcieni różu, przejścia niebieskiego jak niebo w turkus, przez żółci letniego słońca po zieleń świeżo skoszonej trawy. Zmieniają się lub ewoluują razem z nami - stopniowo, etapami. Zaczynają się od tych naiwnych, dziecięcych, potem zmieniają się o 180 stopni.
Najfajniejsze jest jednak, gdy wracamy w końcu do tych pierwszych. Taka pogoń za marzeniem zawsze tworzy najpiękniejsze historie - te najbardziej wzruszające, docierające do tej dziecięcej iskry w nas samych.
Przyznaję, lubię naiwnośc - i tą w sobie i w innych ludziach. Jednak zaczynam sobie uświadamiac, że warto trzymac się tych naiwnych marzeń. Bo jaki sens ma życie, gdy rezygnujesz z tego co kochasz, co Cię inspruje na rzecz prozy dnia codziennego. Wiem, że zdarzają się przypadki, że na marzenia nie ma czasu. I rozumiem to - życie w końcu pełne jest nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ale chyba warto.
Teraz zamknij oczy. Wyobraź sobie, że jedziesz autem. Czujesz wpadające przez szybę promienie słoneczne. Widok zapiera dech w piersiach - wybrzeże, woda w kolorze tak intensywnego błękitu. Zamykasz oczy. Słuchasz tego :
Pozostając w strefie marzeń stwierdzam, że ja chcę realizowac swoje - dlatego po raz milionowy zaczynam. Zaczynamy, gdy czujemy się gotowi na początek czegoś nowego, by w jakiś sposób zapoczątkowac zmiany. Zmiany = przełom. Chyba tak, wszystko się zgadza.